czwartek, 16 maja 2013

Rozdział 006



Kolejny dzień nie przyniósł poprawy mojego nastroju. W szkole nie obyło się bez nudy i głupich komentarzy ze strony Petera na temat Zoey. Miałem serdecznie dość. Wręcz rwałem się do tego, by przywalić temu zapatrzonemu w siebie debilowi, jednak powstrzymywało mnie poczucie, że mimo wszystko ten debil jest moim najlepszym kumplem już od piaskownicy. To, że razem dorastaliśmy zrodziło we mnie sentyment do jego osoby, przez co, pomimo że cholernie działał mi na nerwy, nie mogłem nic zrobić.
- Cześć przystojniaku – usłyszałem tylko, by następnie poczuć czyjeś usta przylegające do moich. Siedzieliśmy z Peterem na naszym stałym miejscu, czyli na murku przed szkołą. I nie spodziewałem się nikogo innego w naszym jakże wielkim gronie, a tutaj taka miła niespodzianka.
- Cześć ruda – uśmiechnąłem się uwodzicielsko do dziewczyny i przyciągnąłem ją lekko do siebie, czym spowodowałem, że usiadła mi na kolanach, jednocześnie raz jeszcze całując ją tak namiętnie jak tylko potrafiłem – Stęskniłaś się już za mną?
- Ależ oczywiście, kochany – kolejny całus – Całą noc myślałam o tobie – całus – Musiałam sama
o siebie zadbać – dłuższy całus. Tak, kocham to! Mina mojego kumpla była bezcenna. Co prawda nie dziwiło go to, że jakaś nieznana mu dziewczyna lgnie do mnie niczym rzep do psiego ogona, raczej po prostu nie wierzył w moje szczęście, że taka żyleta jest na wyciągnięcie mojej ręki.
- Moja droga, to mój kumpel Peter – wskazałem na chłopaka, który wpatrywał się w dziewczynę wręcz bez jakiegokolwiek mrugnięcia – A to moja piękna przyjaciółka, Alice – przedstawiłem rudą, po czym ponownie połączyłem nasze usta. Nie wiem czemu nie mogłem przestać jej całować. Była piękna, to fakt. Jednak widywałem się z wieloma dziewczynami i jeszcze do żadnej nie czułem aż tak wielkiego pociągu seksualnego. Co ta dziewczyna ma w sobie? Poza tym, być może zastanawiacie się skąd znam jej imię. Otóż, uznała za stosowne przedstawić mi się podczas naszego ostatniego… „spotkania”.
- Widzimy się dzisiaj?
- Nie mogę się doczekać – ponownie się pocałowaliśmy. Chyba muszę przestać, jeśli chcę wygrać zakład, co nie? W końcu Zoey przechodzi tędy nie raz, nie dwa, więc łatwo mogłaby nas zauważyć, a na to nie mogę sobie pozwolić – Wybacz kochana, ale musimy już z Peterem iść – chciała pocałować mnie raz jeszcze, jednak zepchnąłem ją z mych kolan. Szybkim krokiem ruszyłem w kierunku szkoły.
- Stary, pojebało cię?! Ta laska na ciebie leci! Ewidentnie chce cię mieć w sobie, nawet w tej chwili. A ty… odchodzisz?! – usłyszałem obok siebie Petera. Durny chłopak, serio. Czemu muszę mu wszystko tłumaczyć?
- Peter, mamy zakład, pamiętasz? Mam dziewczynę do zaliczenia i teraz wyobraź sobie co ona by pomyślała, gdyby zobaczyła mnie z rudą. Nie mogę do tego dopuścić.
- Chłopie, czy ty naprawdę wolisz przedupczyć jakąś dziwną cnotkę niż tą żyletę, którą samotnie pozostawiłeś na murku?
- Pee, serio, jeśli ruda wpadła ci w oko, idź do niej w tej chwili. Toaleta na pewno jest wolna. Oboje zaspokoicie dzikie żądze i każdy z nas będzie szczęśliwy.
- Nie mogę. Wiesz, że mam Mary…
- Kurwa! Mary i Mary. Popierdoleńcu, pragnę ci przypomnieć, że twoja słodka Mary z tobą zerwała. Jesteś wolnym strzelcem. A nawet, gdybyś nie był, nie widzę żadnego problemu w małym bzykanku z koleżanką. Przecież… Mary nie miała tego problemu – zaśmiałem się pod nosem, przez co Peter o mało nie wyszedł z siebie i nie stanął obok. Nie odezwał się już słowem, tylko z urażoną dumą, ruszył w kierunku Alice. Może jak ją przeleci wreszcie zostawi tą Mary w spokoju. Jak można tak długo uganiać się za jedną dziewczyną?! Toć to nie jest normalne! W naszym wieku możemy robić co chcemy, a ten palant woli łazić za laską, która nawet nie pozwala mu się dotknąć – Zoey! – krzyknąłem nagle widząc blondynkę na końcu korytarza – Cześć Zo, już się bałem, że mnie nie usłyszałaś – powiedziałem do dziewczyny, kiedy już znalazłam się naprzeciw niej.
- Chyba cała szkoła cię słyszała – uśmiechnęła się lekko – Coś się stało?
- Nic, po prostu… chciałem z tobą pogadać – mrugnąłem do niej, czym wywołałem lekkie rumieńce na jej twarzy. Pierwszy raz widzę u tej dziewczyny rumieńce! Cóż za piękny widok!
- Chodzi o coś konkretnego?
- Zo…
- Dlaczego mówisz mi Zo?
- Nie mogę? – cisza. Nie odpowiedziała. Schyliła lekko głowę. Wyglądała na przygnębioną – Zoey – spróbowałem raz jeszcze. Złapałem ją za podbródek i siłą zmusiłem, by na mnie spojrzała – Nie mogę?
- Przepraszam, muszę już iść – powiedziała szybko i równie szybko chciała odejść, jednak nie mogłem jej tak zostawić. Wyraz jej twarzy mówił mi, że dzieje się coś złego. Ja… bałem się o nią. Nie wiem jak mam to wytłumaczyć, ale tak właśnie było. Bałem się o nią i nie mogłem pozwolić jej tak po prostu odejść.
- Zoey – powtórzyłem kolejny raz i przyciągnąłem dziewczynę do siebie. Ku mojemu zdziwieniu nie wyrywała się. Wręcz przeciwnie; wtuliła się w moją klatkę piersiową i cichuteńko załkała. Nie pytałem o nic więcej. Czułem, że nie tego potrzebuje. Przytuliłem ją tylko mocniej i zacząłem gładzić jej włosy.
- Emily… – szepnęła nagle. Nie chciałem pytać. Wiedziałem, że sama powie mi co się dzieje – Emily wylądowała wczoraj w szpitalu. Jest z nią coraz gorzej. Nie wiem co mam robić. Traktuję ją jak młodszą siostrę. To ona zawsze wołała do mnie Zo, tylko ona, a teraz odejdzie – łkała. Wiedziałem co przeżywa. W końcu ja straciłem matkę. Kurde, miała gorzej. Nigdy nie znała rodziców. Wychowywała się w domu dziecka. Częściej spotykała się z litością i współczuciem niż prawdziwą serdecznością. Wreszcie spotkała Emily, małą, bezbronną istotkę, która ją pokochała bezwarunkowo. I co? Teraz to biedne maleństwo musi odejść. Jak można?!
- Cii, będzie dobrze – starałem się ją jakoś pocieszyć, choć nie wiedziałem jak. Ona tak rzewnie płakała. Odsunąłem więc ją trochę od siebie, by móc chwycić jej twarz w me dłonie, po czym głęboko spojrzałem w jej oczy – Będzie dobrze. Pojadę dziś z tobą do szpitala, jeśli chcesz – nie odpowiedziała. Pochlipując, pokiwała tylko głową na znak, że się zgadza – Już spokojnie, ok? Postaramy się jej pomóc – nie wiem co mną wtedy kierowało, ale nie zważałem na świat obok mnie. Zniżyłem więc lekko głowę – Już dobrze – szepnąłem, po czym złożyłem na jej czole lekki pocałunek, by następnie raz jeszcze móc mocno ją objąć. Staliśmy tak chyba do momentu, w którym zadzwonił dzwonek, sam nie wiem. Wiem, że z żalem wypuszczałem ją z mych ramion. Były takie puste bez niej.
*
Na ostatniej lekcji tego dnia, biologii, dostałem liścik od mojego kochanego przyjaciela. Myślałem, że go zabiję, kiedy to przeczytałem. Odpisałem, niepotrzebnie. Nawiązała się krótka konwersacja:

Całujemy cnotkę-niewydymkę. Ładnie, bardzo ładnie. Piersi to ona jędrne ma? Czułeś suty na klacie? A język do gardła wsadziłeś? Fiut ci stanął? Chłopie, działasz! Faktycznie, jeszcze trochę i będzie whisky.

Odpierdol się wreszcie od niej! Nic o niej nie wiesz!

Wow, spokojnie, stary. Tylko się z tobą droczę. Widzę, że wpadłeś! Hahaha.

Wpadłem? O czym ty pierdolisz, durniu?!

O tym, że mój kochany Adam – kasanowa wszechczasów – został poskromiony przez słodką dziewczynkę. Nie zaprzeczaj, że ci się podoba.

Oj stary, jak ty mało wiesz o życiu. Mamy zakład, mój drogi, a wiesz, że ja lubię wygrywać. Jeśli zachodzi taka potrzeba, to mogę i być miłym gościem, nie obchodzi mnie to. GRAM! Zdobywam udając!

Nie odpisał już nic więcej, a mnie coś ścisnęło w żołądku. Głód? Kurde, dopiero jadłem!
*
Po skończonej lekcji, nie odezwałem się słowem do przyjaciela, tylko szybko wybiegłem przed szkołę, by tam spokojnie poczekać na Zoey. Po chwili wyszła. Wyglądała o niebo lepiej, choć pod tą maską z uśmiechem, w jej oczach ujrzałem smutek.
- Gdzie jedziemy? – zapytałam, otwierając jej drzwi do mojego czerwonego BMW M5.
- Szpital dziecięcy w Londynie.
*
- Emily! – krzyknęła blondynka, kiedy weszła do sali z numerem 303. Usiadła szybko na łóżku, po czym mocno przytuliła się do maleńkiej istoty – Przyprowadziłam gościa – dodała, spoglądając w moim kierunku. Zrobiłem kilka kroków, by stanąć bliżej łóżka i spojrzałem na osóbkę na nim leżącą – To Adam, mój kolega ze szkoły. A to Emily.
- Cześć maleńka – powiedziałem szybko, starając się uśmiechnąć. Nie było mi łatwo. Widzieliście kiedyś dzieci z Afryki? Małe, niewinne, wychudzone? Tak? Dokładnie tak wyglądała ta istotka. Nic tylko skóra i kości. Serce mi się krajało.
- Ceść – zasepleniła słodko, cichutko – Fajnie, ze jesteś. Zo duzo mi o tobie mówila.
- Naprawdę? – spytałem, spoglądając na dziewczynę. Zarumieniła się – Cóż takiego nagadała ci na mój temat? – zaśmiałem się cicho, jednocześnie przysuwając sobie krzesło i siadając na nim.
- Mówila, ze poznala baldzo fajnego chlopaka. Mówila tez, ze jesteś baldzo przystojny, ale jej nie wierzylam. Wiesz, dla Zo plawie kazdy chlopak jest przystojny. Ale w twoim wypadku miala racje.
- Tak myślisz? – zaśmiałem się raz jeszcze, głośniej. Zoey była już czerwona po sam czubek nosa. Wyglądała pięknie.
- Ehe. Zo ci sie podoba? – wiedziałem, że dzieci zawsze zadają głupie pytania, ale nie sądziłem, że mnie to spotka, i to w dodatku po tak krótkiej rozmowie. Niepotrzebnie drążyłem temat. Spojrzałem na koleżankę ze szkoły. Zauważyłem, że spogląda na mniej spod rzęs. Co miałem zrobić?
- Powiem ci kiedy będziemy sami, dobrze? – uśmiechnąłem się do dziewczynki, po czym kolejny raz spojrzałem na Zo.
- Dobrze – odpowiedziała mi mała hardo.
*
Siedzieliśmy u małej chyba z trzy godziny. Dawno tak dobrze się nie bawiłem. To maleństwo jest prawdziwym promykiem światła na tej ziemi, a Bóg chce ją zabrać do siebie. Dlaczego?! Przywiązałem się do niej, nie można inaczej. Emily się po prostu widzi i zakochuje się w niej.
- Jutro też cię odwiedzę, chcesz? – zapytałem, kiedy już mieliśmy z Zoey opuszczać salę 303. Blondynka spojrzała na mnie z niedowierzaniem, a mała uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Jasne, ze tak! Będe czekać! – powiedziała szybko i pomachała nam jeszcze na pożegnanie.
*
- Polubiłeś ją – usłyszałem nagle, kiedy siedzieliśmy już z Zoey w samochodzie. Całą drogę, odkąd wyszliśmy z sali Emily, nie odezwała się do mnie słowem.
- Jest niesamowita. Nie dziwię się, że tak ją kochasz.
- Tak, to prawda. Jest niesamowita. I taka maleńka. Nie zasługuje na śmierć – w ostatnim zdaniu usłyszałem, że głos jej się łamie. Spojrzałem na nią szybko i zauważyłam jak jedna, pojedyncza łza spływa po jej policzku. Po chwili następna i następna. Niewiele myśląc, zjechałem na pobocze, zatrzymałem samochód i włączyłem awaryjne. Odwróciłem się do niej.
- Zoey – szepnąłem, a dziewczyna ukryła twarz w dłoniach – Zoey, Zoey – szeptałem dalej, przesuwając się na siedzeniu, by móc ją objąć. To trudne w tych warunkach, jednak podołałem. Po chwili trzymałem ją w objęciach, a blondynka kurczowo trzymała się mojej koszuli. Pierwszy raz poczułem, że moja górna część ubioru powoli robi się mokra, jednak nie przeszkadzało mi to.
- Adam – szepnęła.
- Cii, spokojnie. Jestem tu – szepnąłem gdzieś w jej włosy.
- Adam… nie zostawiaj mnie – usłyszałem po chwili. Moje serce, dosłownie, w tym momencie zamarło.
______________________________

Lubię ten rozdział. Jest taki... no wiecie... inny. Wrażliwa strona Adama, hah. Mam nadzieję, że Wam również się podoba. Czekam na opinie. Jednocześnie dziękuję za komentarze pod poprzednim postem. Nawet nie wiecie jakie szczęście mnie ogarnia kiedy mogę czytać takie miłe komentarze. Dziękuję! :*

4 komentarze:

  1. WoW Dziewczyno!!!!! Co Ty ze mną robisz ?!?! Znów się poryczałam,a zaraz ide do szkoły... O boooże nie będę mogła się skupić. Kocham Adama <3 Kocham Zo <3 Kocham Emmily <3 Kocham wszystkich w tym opowiadaniu, wszytko jest takie cudowne, idealne, wspaniale do siebie pasuje. Dziękuję !!! Czekam do jutra, aww

    OdpowiedzUsuń
  2. Kooocham cię dziewczyno.. jesteś genialna.. naajlepsze.. meeega... nie wytrzymam.. chcę już jutro żeby przeczytać następny rozdział.. hehe.. wychodzi a to, że ten Adam, który może mieć każdą dziewczynę jaką zechce zakochał się w jakiejś dziewczynie z Domyu Dziecka..

    OdpowiedzUsuń
  3. Zajebisty rozdział. Czekam na kolejne

    OdpowiedzUsuń