piątek, 5 lipca 2013

Rozdział 014



Siedzieliśmy w poczekalni czekając na jakiekolwiek informacje. Zoey nie potrafiła się uspokoić. Wciąż płakała. Nie uspokoiła się nawet na moment. Nie mogłem już dłużej znieść tego wszystkiego. Dowiedziałem się właśnie, że ukochana przeze mnie dziewczynka zmarła, a druga ważna dla mnie osoba siedzi obok, a ja w żaden sposób nie potrafię jej pomóc.
- Przepraszam – zaczepiłem przechodzącą obok nas pielęgniarkę – Znalazłaby pani jakieś ubrania?
- Obawiam się, że nie jestem w stanie…
- Tylko damskie, błagam. Moja… moja dziewczyna jest cała przemoczona i zdruzgotana faktem, że właśnie umarła nasza mała przyjaciółka. Proszę mi pomóc. Rozchoruje się – tak prosto i tak przyjemnie wypowiadało mi się słowa „moja dziewczyna”. Nie wiem dlaczego to powiedziałem. Naszło mnie takie jakieś nieopisane uczucie i stało się.
- Dobrze, postaram się coś znaleźć – uśmiechnęła się promiennie, po czym odeszła, a ja zająłem miejsce obok Zoey.
- Rozmawiałeś z nią o Em?
- Nie. Prosiłem o suche ubrania dla ciebie – objąłem ją ramieniem i przyciągnąłem do siebie.
- Dziękuję. Jesteś dla mnie taki dobry. Dziękuję ci ogromnie, że jesteś tu ze mną.
- Zoey, już zawsze będę przy tobie, gdy tylko będziesz mnie potrzebować – pochyliłem się i złożyłem na czole delikatny pocałunek. Blondynka wtuliła się we mnie mocniej, a ja poczułem, że jestem szczęśliwy. Fakt, umarła Emily i naprawdę miałem ochotę rozjebać pół szpitala, ale jej obecność… obecność Zoey… ona obejmująca mnie… ufająca mi… działała na mnie jak środek uspokajający. Wiedziałem, że nic nie zdziałałbym, gdybym zaczął unosić się gniewem. Poza tym, zdecydowanie w tamtym momencie wolałem pokazywać swoją siłę poprzez trzymanie jej w ramionach niż poprzez rozwalanie czegokolwiek. 
- Przepraszam, przyniosłam ubrania dla pani, a nawet znalazłam suchą koszulkę dla pana.
- Dziękuję pani ogromnie – zabrałem ubrania od pielęgniarki, która wciąż serdecznie się uśmiechała – Moglibyśmy się gdzieś przebrać?
- Oczywiście, zaprowadzę państwa – chwyciłem Zoey pod rękę. Pielęgniarka zaprowadziła nas do małej sali. Wyglądało na to, że to jakaś izdebka, w której pielęgniarki/lekarze mogą przygotować sobie skromny posiłek czy zaparzyć herbatę.
- Dziękuję pani bardzo – powiedziałem jeszcze nim kobieta zdążyła nas opuścić. Odwróciłem się w stronę Zoey i spostrzegłem, że coś ją niepokoi – Co się stało? – uśmiechnąłem się, tak… wiecie… normalnie.
- Odwrócisz się kiedy będę się przebierać? – zapytała, spoglądając już nie na mnie, tylko na podłogę. Zaśmiałem się pod nosem.
- Oczywiście, proszę pani – jak powiedziałem, tak uczyniłem. Słyszałem jak mokry materiał odkleja się od jej (zapewne) zmarzniętego ciała.
- Adam?
- Tak?
- Nie mogę poradzić sobie z zamkiem. Mógłbyś? – nie odpowiedziałem, od razu się odwróciłem. Przede mną stała Zoey w wydaniu… kurwa, była piękniejsza niż kiedykolwiek. Pielęgniarka przyniosła jej ładną, błękitną sukienkę przed kolanko. Całkiem prostą, obszytą zarówno u dołu, jak i przy rękawkach jakąś falbanką. Na dziewczynie prezentowała się rewelacyjnie. Albo raczej… dziewczyna w tejże sukience prezentowała się rewelacyjnie. Oniemiały z zachwytu podszedłem do blondynki, która w tym czasie odwróciła się tyłem ukazując mi tym samym swe plecy w całej okazałości. Co mnie bardzo zdziwiło nie miałem ochoty jej przelecieć. I to wcale nie było związane z tym, że mnie odtrącała, bo tak nie było. Gdyby na jej miejscu była jakakolwiek inna dziewczyna, nie powstrzymywałbym się. Ale przede mną stała Zoey, moja Zoey. Zapiąłem zamek sukienki. Dziewczyna odwróciła się przodem do mnie. Po raz któryś stała tak blisko, że mógłbym policzyć jej rzęsy. Spoglądaliśmy na siebie w milczeniu.
- Ja też się przebiorę – powiedziałem nagle i nie ociągając się, stojąc w tym samym miejscu, zrzuciłem z siebie koszulkę.
- Adam – szepnęła tylko i szybko odwróciła wzrok. Zauważyłem jeszcze rumieńce zarysowujące się na jej twarzyczce. Uśmiechnąłem się w przestrzeń.
- Zoey – chwyciłem ją za brodę i z powrotem skierowałem jej wzrok w swoją stronę – Kochasz mnie, a wstydzisz się na mnie spojrzeć?
- Jesteś zajętym facetem, więc nie wypada mi patrzeć się na ciebie, kiedy jesteś półnagi.
- Zajęty… Gdybym był wolny… to by coś zmieniło?
- Ubierz się – chciała odejść, ale chwyciłem ją za ramię.
- Zmieniłoby to cokolwiek?
- Adam, to nie jest odpowiedni moment na takie rozmowy.
- Każdy moment jest odpowiedni na rozmowę o nas, Zoey.
- Nie ma nas, Adam – odpowiedziała i wyrywając rękę z mojego uścisku, opuściła salę.
*
Kiedy odebraliśmy papiery (wiecie, całe to cholerstwo związane z Emily), Zoey poprosiła mnie, bym odwiózł ją do domu dziecka. Tak więc byliśmy w drodze do jej miejsca zamieszkania, jednak nie śpieszyło mi się z odstawieniem jej do tej klitki. Chciałem jeszcze z nią pobyć. Poza tym wiedziałem, że gdy przekroczy próg swojego pokoju, ponownie popadnie w lament, więc jak najdłużej chciałem odwlekać ten moment.
- Może idziemy gdzieś na kawę, co?
- Adam, naprawdę chcę już wrócić i położyć się do łóżka.
- Oj tak, chcesz się położyć do łóżka i beczeć w poduszkę. Nie pozwolę ci na to – poczułem, że na mnie spogląda, więc i ja spojrzałem na nią – Nie pozwolę ci ryczeć cały dzień, rozumiesz? – to powiedziawszy skierowałem z powrotem wzrok na jezdnię – Jedziemy na kawę.
- Dlaczego to robisz? – zapytała kiedy już zaparkowałem samochód przed kawiarnią, w której siedzieliśmy tamtego pamiętnego dnia, gdy po raz pierwszy dała się zaprosić.
- Robię co? – wysiadłem z auta, po czym je zamknąłem, kiedy dziewczyna uczyniła to samo. Przeszedłem przed maską i stanąłem przed blondynką.
- No… nadal ze mną jesteś – uśmiechnąłem się do niej, bo powiedziała to w taki sposób… nie wiem jakby to wyjaśnić. Jakby bała się usłyszeć odpowiedź.
- Lubię cię, Zo – widziałem jej minę, gdy wypowiedziałem jej imię – Przepraszam.
- Nic się nie stało. Już się przyzwyczaiłam, że nie tylko Emily tak do mnie mówi – powiedziała, a na jej twarzy, po raz pierwszy tego dnia, pojawił się uśmiech – Idziemy?
*
Siedzieliśmy już dobrą godzinę w tej kawiarni gadając o wszystkim. Unikałem tylko tematu Emily. Nie chciałem, by dziewczyna kolejny raz popadła w przygnębienie, kiedy w końcu udało mi się wywołać uśmiech na jej twarzyczce, któryś z kolei.
- Uwielbiam, gdy się uśmiechasz – powiedziałem, na co twarz dziewczyny ozdobił rumieniec – No i rumieńce dodają ci uroku – dodałem. Spojrzała na mnie w sposób, w jaki potrafiła patrzeć tylko ona. Uwodzicielsko, spod rzęs. Nie zdawała sobie sprawy jakie to jest seksowne – Jesteś piękna – mierzyliśmy się wzrokiem. Oboje uśmiechnięci. Nie wiedziałem co też mógłbym jej jeszcze powiedzieć, ale chyba świat mi sprzyjał. W radiu puścili dobrze znaną mi piosenkę [KLIK], a ja zacząłem cichuteńko nucić, aż w końcu nie mogłem wytrzymać i refren musiałem jej zaśpiewać.

(…)
And I won't let you go, now you know
I've been crazy for you all this time
Kept it close, always hoping
With a heart on fire
A heart on fire
With a heart on fire
A heart on fire
(…)

- Masz bardzo ładny głos – podsumowała mnie blondynka, gdy piosenka dobiegła końca.
- Dziękuję ci bardzo. Mam nadzieję, że ciebie kiedyś też usłyszę.
- Oj, nie licz na to. Mam okropny głos.
- Na pewno nie – uśmiechnąłem się, co dziewczyna odwzajemniła.
- Chyba czas się zbierać.
- Jesteś doprawdy niemożliwa – zaśmiałem się, wstając od stolika.
*
Gdy zatrzymałem samochód pod domem dziecka była godzina 21:18. Spędziłem z blondynką około dziesięciu godzin tego dnia i nie żałowałem ani jednej sekundy. Wręcz w tamtym momencie chciałem ją zatrzymać, zabrać do siebie, a rano móc spoglądać jak powoli odchodzi z krainy Morfeusza.
- Dziękuję ci Adam, za wszystko.
- Zoey, to, co dziś mówiłem… wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć… że cię nigdy nie opuszczę…
- To niemożliwe, wiem o tym Adamie.
- Nie Zo, to jest możliwe. Pragnę być blisko ciebie. Ta piosenka, którą śpiewałem… niesamowite jak los nam sprzyja.
- Muszę iść, naprawdę. Będą się martwić – szybkim ruchem otworzyła drzwi i równie szybko wysiadła.
- Zoey! – krzyknąłem jeszcze. Dziewczyna schyliła się, by na mnie spojrzeć – Dobranoc, Zoey.
- Dobranoc – uśmiechnęła się, po czym skierowała swe kroki w stronę domu dziecka. Stałem na parkingu i wpatrywałem się w nią póki nie zniknęła za drzwiami.
______________________________

Wróciłam już dziś do domu i szybko postanowiłam dodać rozdział, bo nie mogę się doczekać Waszej reakcji. Mnie osobiście bardzo się podoba - pokochałam scenę w szpitalu (skromność autora, nie?). Czekam na Wasze opinie. Został mi jeszcze jeden wyjazd na pięć dni - od poniedziałku - więc rozdział albo w niedzielę, albo dopiero za tydzień. Buziaki! :*

2 komentarze:

  1. Oj kochana, ogromnie mnie zaskoczyłaś, ale to ogromnie!
    Ogromnie pozytywnie, rzecz jasna.
    Kiedy już otrzepałam się z tego szoku, zaczęłam czytać.
    Mmmm... to jest piękne, takie, że awww.
    Widzisz? Nawet mowę mi odebrało...
    Masz racje, scena w szpitalu jest wspaniała!
    Zo jest niemożliwa rzeczywiście.
    Ciągle nas zaskakuje swoim nietypowym, ale jakże delikatnym zachowaniem.
    Ale i Adam nie pozostaje nam dłużny
    "Co mnie bardzo zdziwiło nie miałem ochoty jej przelecieć."
    Widać czyni pierwsze kroki w kierunku zmiany swego życia, wprost cudownie!
    On ją po prostu kocha!
    Ale nie tak przeciętnie kocha.
    Kurcze też chce przeżyć taką miłość
    Szlag.
    Coś dziś smęcę.
    Nie będę Cię dłużej zamęczać.
    Powiem tylko, że rozdział jest taki...słodki, romantyczny, jak według mnie. Jest krótki i prezentuje się w nim głównie dobra strona Adama, dlatego też czytało mi się go z taką cudowną lekkością.
    Co do fragmenciku nie mogę się już doczekać (Proooszę dodaj go w niedzielę, bo chyba nie wytrzymam tygodnia bez Adama)
    Po tych kilku słowach widzę, że zapowiada się powrót tej ostrzejszej strony chłopaka, którą też uwielbiam. Zobaczymy
    Życzę weny
    Kocham i ściskam
    ~Anonim ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jest taki słooooooodki.
    Ojojojoj, Adam był taki delikatny i taki urooooczy.
    On musi w końcu zrozumiec, że ją kocha bo go zastrzele kurde!:D
    I ja jednak mogłabym miec takiego faceta, takiego, który by się dla mnie zmienił na takiego czułego i łagodnego, ughhhh. :D
    Chcę już kolejny rodział bo nie wyyyytrzyyyymam! ;c
    Aszysza ;***

    OdpowiedzUsuń